Lekcje plastyki w szkole podstawowej zawsze były dla mnie ogromną przyjemnością. Nasza nauczycielka miała ogromny dar wydobywania z nas iskier talentu i dostrzegania tego, co w każdym dziecku wyjątkowe. Naprawdę czułam się artystką, chodziłam na kółko plastyczne, miałam specjalny zeszyt, w którym projektowałam stroje – w tamtym czasie marzyłam o karierze projektantki mody.
Sprawiało mi to ogromną przyjemność, dawało pożywkę dla wyobraźni i kolorowało świat szarzyzny małego, biednego miasteczka. Często siedziałam przy biurku i tworzyłam, potem przynosząc co piękniejsze prace do szkoły. Lekcje plastyki były chwilami wytchnienia w trudnym dniu uczennicy, która za cel postawiła sobie mieć piątki od góry do dołu. Tym bardziej że skala ocen stosowana przez tę uśmiechniętą, życzliwą i serdeczną nauczycielkę zaczynała się na czwórce, a kończyła na szóstce.
A potem przyszło liceum – najlepsze w województwie. Tu nie było miejsca na żarty. Plastykę prowadziła pani, która nie miała zbyt dobrego mniemania o uczniach w ogóle, a o ich talentach – w szczególności. Jej projekty i ambitne plany były niezrozumiałe dla większości z nas. Chciała z nas stworzyć grupę wizjonerów i kandydatów do ASP, mimo że nikt z nas, wówczas w większości marzących o karierze medycznej, nie miał takich ambicji. I zaczęła się jazda w dół.
Zaczęłam wątpić w moje zdolności. Po kolejnej ocenie miernej zupełnie zamknęłam się w sobie i miałam poczucie wstydu, że nie podołałam. Moje poczucie własnej wartości było bliskie zeru. Czułam się oszukana przez panią ze szkoły podstawowej, która zachwycała się najmniejszą oznaką, że drzemie w nas talent, z pasją i uwagą podchodziła do naszych prac. Doceniała wysiłek, jaki w nie wkładamy i to, że praca twórcza sprawiała nam radość. Licealna nauczycielka wychodziła z założenia, że żaden z jej uczniów nie zasługuje na ocenę bardzo dobrą, w jej wyobrażeniu zarezerwowaną dla uznanych artystów. Skutecznie zniechęciła nas do sztuki. Może to była metoda na to, by skierować naszą uwagę na przedmioty medyczne, skoro raz, w wieku nastu lat, podjęliśmy decyzję, że będziemy lekarzami?

Nie mam pojęcia. Lecz teraz, po latach, przyznaję rację nauczycielce z podstawówki. Która robiła dokładnie to, do czego sama doszłam po kilkudziesięciu latach wątpliwości, znoszenia krytyki, pogardliwych spojrzeń pod tytułem: „co ci da to pisanie, to malowanie”. Sama na nowo, mozolnie, wydeptałam sobie ścieżkę osoby twórczej. System edukacyjny zasypywał ją kamieniami, każąc mi iść główną drogą, na której nie ma miejsca na kreatywność. Są jedynie kolejne stopnie edukacji, tytuły naukowe, praca, praca, praca – przynosząca wymierny rezultat i szybki efekt.

Na tej bocznej ścieżce spotykam kolejne osoby zniechęcone przez system, kolorowe dusze, które kiedyś cierpiały z powodu swojej odmienności. Jest nam coraz lepiej, coraz piękniej w naszym świecie. Wiemy bowiem, że tu właśnie, na rubieżach, znajdujemy wytchnienie, odpoczynek i gromadzimy siły do codziennych wyzwań.

I już wiem, że wypada, a nawet warto, z dumą mówić o sobie: jestem artystką, kolorowym ptakiem, który nie dał sobie przyciąć skrzydeł. A gdy widzę moją córeczkę, która jeszcze nie miała okazji trafić do szkolnej pralki wirnikowej, skutecznie wybijającej z głowy wszelkie pomysły niestandardowe, myślę sobie: trwaj taka. Bo taka jesteś najpiękniejsza i najbardziej prawdziwa.
Wszystkie powyższe prace są autorstwa mojej Mamy, która trzy lata temu odkryła w sobie Artystkę. Więcej jej Dzieł zobaczysz na Instagramie.
Wpis powstał w ramach akcji Ada, to wypada, zorganizowanej przez autorkę bloga Popaprana.

Jeśli chcecie się dowiedzieć, co słychać w Pełni, zerknijcie na jej fejsbukową odsłonę.


Więcej serca niż rozumu
Ciepły wpis 🙂 To ważne odnaleźć siebie 🙂